2 Opowiadania
motto
Nie staraj się zrozumieć abyś uwierzył, lecz staraj się uwierzyć, wówczas zrozumiesz
/św. Augustyn
Dawno temu, w cichej francuskiej wiosce mieszkał uczciwy kapłan otoczony gronem kilkuset parafian.
Pewnej niedzieli, wracając z Kościoła po odprawieniu mszy, rozważał, jak mało musieli skorzystać z owej mszy
ci, którzy jej słuchali. Naraz znalazł się wpośród grupy swoich wiernych, rozmawiających przed Kościołem.
Przyszło mu na myśl, że poufna rozmowa z tymi ludźmi mogłaby im sprawić daleką większą korzyść, niżeli
odprawianie mszy po łacinie. Zatrzymał się więc między nimi i usiadłszy na kamieniu z opartymi na ławce
rękami, tak zaczął do nich zagajać...
- Powiedz mi Jean, czy jesteś chrześcijaninem?
- O tak, proszę księdza proboszcza - odpowiedział Jean, wielce zdziwiony takim pytaniem.
- A jakżeż ty stał się chrześcijaninem?
- Bo-bo-bo przecież już dawno temu ksiądz dobrodziej mnie ochrzcił i uczynił członkiem kościoła, przeto
jestem chrześcijaninem.
- A czy ów złodziej Mandrin, schwytany przed miesiącem i skazany na 10 lat więzienia za kradzież 20 tys
franków u naszego notariusza, też był chrześcijaninem?
- Oczywiście że nie.
- Ale przecież był ochrzczony, tak samo jak ty. Widzisz więc, że chrzest nie czyni nikogo chrześcijaninem.
- A ty Jerry, czy ty jesteś chrześcijaninem?
- Tak, księże dobrodzieju.
- Dlaczego?
- Bo przystępowałem do komunii świętej.
- To prawda, lecz czyś nie słyszał o Kartusie?
- Tak, częstokroć.
- Czy był chrześcijaninem?
- Nie, był to taki sam złodziej jak Mandrin.
- Dobra, ale Kartus i Mandrin obaj przystępowali do pierwszej komunii. Widzisz zatem, iż komunia nie czyni
nikogo chrześcijaninem.
Tu poczciwi wieśniacy spojrzeli ze zdziwieniem jeden na drugiego i byli wielce ciekawi wiedzieć, czego
właściwie ich zacny ksiądz od nich chciał. Ten zaś kontynuował...
- Panie nauczycielu. Pan bez wątpienia będzie mógł powiedzieć, co czyni człowieka chrześcijaninem?
Nauczyciel sądząc, że go ksiądz wybrał do wyłożenia trudnej dla wszystkich nauki, poczuł się zaszczycony
pytaniem na które odpowiedział tak..:
- Jestem chrześcijaninem, gdyż, po pierwsze, chodzę na msze co niedziela, po drugie, regularnie chodzę co
miesiąc do spowiedzi, wreszcie po trzecie, wykonuję zadaną mi pokutę. Odmawiam pacierz, zachowuję wielki
post i inne posty nakazane przez kościół.
- Odpowiedź twa, rzekł kapłan - jest dłuższa od innych ale wcale nie lepsza. Sam dobrze wiesz, że wielu
bezbożników których kościół potępia i wszyscy obłudnicy którzy z religii chcą czerpać korzyści, słuchają
mszy, poszczą, klepią pacierze, odprawiają zadaną im pokutę, a jednak ani jedni ani drudzy nie są
chrześcijanami.
Małe grono słuchaczy było coraz bardziej zdziwione. Każdy się obawiał, aby następne pytanie nie trafiło
nań, z wyjątkiem nastoletniego chłopca który stał, pilnie przysłuchując się rozmowie. Właśnie do niego
następnie ksiądz zagaił.
- Powiedz mi Joseph, czego potrzeba by stać się chrześcijaninem?
- Musimy - odpowiedział - miłować naszego Ojca niebieskiego i być dobrymi.
- Wysławiam Cię Ojcze! - zawołał kapłan podnosząc swe oczy ku niebu. Wysławiam Cię Panie nieba i ziemi,
żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i roztropnymi a objawiłeś je maluczkim! Tak, moi przyjaciele,
usposobienie serca czyni człowieka chrześcijaninem. Ten kto wierzy, że Jezus Chrystus odpuszcza mu
grzechy, a dostąpiwszy odpuszczenia, miłuje Boga z całego serca swego a bliźniego swego jak siebie samego,
ten jest chrześcijaninem. Słowem, chrześcijaństwo nie polega na ceremoniach, lecz na wierze i miłości
mieszkającej w sercach naszych.
Tu kapłan zakończył swoje uwagi i oddalił się. Zdziwienie dobrych wieśniaków nad nową nauką będzie
zrozumialsze gdy się zwróci uwagę na fakt, że uczciwy kapłan od dłuższego już czasu zatapiał się
w lekturze Pisma Świętego, a czytanie to poprzedzał i kończył modlitwą. Kilkakrotnie, zajęty lekturą,
zapominał odmawiać brewiarza odkąd zaczął zastanawiać się nad swoimi religijnymi poglądami. Zdawało mu
się dostrzegać różne nieścisłości, jednak będąc poszukującym, dalej czytał Pismo Święte i odprawiał mszę.
Nauczyciel poczuł się dotknięty opisaną rozmową i z zemsty przedstawił ową rozmowę dziekanowi, który
śpiesznie doniósł o niej biskupowi. W następnym tygodniu ksiądz otrzymał od biskupa - który był zarazem
jego stryjem i przyjacielem - list, następującej treści:
"Kochany Bratanku i Bracie w Jezusie Chrystusie.
Doniesiono mi, że ubiegłej niedzieli w swej rozmowie z niektórymi parafianami używałeś określeń, z których
można było wywnioskować, że święte obrządki naszego Kościoła są niepotrzebne i niekorzystne, i że zbawienie
duszy można uzyskać bez udziału księdza. Wiesz dobrze, jak niebezpieczne są takie nauki. Jestem pewien że nie
zostałeś dobrze zrozumiany. Niezawodnie chciałeś wykazać, że obrządki mają być połączone z dobrym usposobieniem
szczerego serca. Jednak zewnętrzne formy i pobożne uczucia są również konieczne. Wiara i pokuta ze strony
wierzącego jest konieczna, lecz nie mniej konieczna jest usługa księdza aby tę wiarę utrzymać, przyjąć pokutę
oraz, aby obrzędy chrztu, bierzmowania i ostatniego namaszczenia należycie wykonać. Bez tego, zbawienia osiągnąć
niepodobna. Spodziewam się zatem, że zgodnie z takim zrozumieniem sprawy odpowiesz mi i w taki sam sposób
wytłumaczysz się przed ludźmi w swym następnym kazaniu.
Z bratnim pozdrowieniem ..."
Ksiądz przeczytał list, rozważył jego treść, znajdując w nim coś, nie do przyjęcia dla rozumu i uczucia. Nie
wiedząc jednak, co napisać, ociągał się z odpowiedzią. W międzyczasie zamykał się częściej w swym pokoju na
modlitwę i czytanie Biblii - co nawet widziano przez otwarte okno z ogrodu. Po upływie kilku dni, napisał list
następującej treści:
"Drogi Biskupie i kochany Stryju,
Mówiłem, że zewnętrzne ceremonie nie mogą zapewnić nam zbawienia. Dziś, po wielu modlitwach i badaniu Słowa
Bożego twierdzę tak samo. Rozważmy trzy sposoby w dostąpieniu zbawienia:
1) albo przez same ceremonie, a wtenczas i najwięksi zbrodniarze mogliby być zbawieni bez nawrócenia się,
w co zapewne sam biskup nie wierzy tak samo jak ja;
2) albo, że obrzędy i ceremonie są tak samo konieczne jak i wewnętrzne usposobienie serca, co jednak jest
fałszem;
3) albo, że wiara w Jezusa Chrystusa zbawi nas, bez ceremonii i obrzędów Kościoła.
Jeżeli chrzest, bierzmowanie, pokuta, msza, ostatnie namaszczenie były by konieczne do zbawienia, to Maria
Magdalena, której Chrystus odpuścił grzechy, łotr, któremu sam Pan obiecał raj, Szczepan, który umarł męczeńską
śmiercią, nie byliby zbawieni. Za dni Marii Magdaleny bowiem mszy nie odprawiano, łotr nie miał czasu na
ochrzczenie się, a Szczepan nie otrzymał ostatniego namaszczenia. Jeśli by obrzędy kościelne były konieczne
do zbawienia, to chrześcijańscy żeglarze z rozbitych okrętów którzy dostali się na bezludne wyspy,
chrześcijanie wzięci przez pogan do niewoli, dzicy poganie nawróceni słowem Biblii i pozostający w swych
krajach bez księży i sakramentów - wszyscy, pomimo najszczerszych chęci, wiary i miłości nie mogliby być
zbawieni, bo nie wypełnili tych obowiązków, których wypełnić nie mogli. Gdyby nasze ceremonie były konieczne
do zbawienia, to źli księża dla kaprysu lub zemsty, mogli by wielu pozbawić zbawienia i doprowadzić ich do
wiecznego potępienia.
Można przyjąć, że przytoczone przykłady, kiedy to człowiek może być zbawiony bez religijnych obrzędów,
są wyjątkowe. Twierdzę jednak, iż obrzędy nie są niezbędne i że człowiek może być bez nich zbawiony.
Jeżeli jeden może być zbawiony bez nich, to czemuż i nie inny? Jeżeli łaska Boża wystarczyła Szczepanowi,
to czemu nie może wystarczyć i mnie? Jeżeli jeden może być zbawiony bez usług kapłańskich na bezludnej wyspie,
to dlaczego nie mógłby być zbawiony w mojej okolicy? Czyżby Bóg był mniej mocarny w jednym wieku niż w innym,
albo w jednym kraju niż w drugim?
Mój kochany Stryju, co nam zdrowy rozsądek dyktuje, to też i Słowo Boże potwierdza. Rozważmy to oto takie
słowa: Co mi po mnóstwie waszych krwawych ofiar - mówi Pan... Nie składajcie już ofiary daremnej, kadzenie,
nowie i sabaty mi obrzydły... Usuńcie wasze złe uczynki sprzed moich oczu, przestańcie źle czynić! Uczcie się
dobrze czynić, przestrzegajcie prawa, brońcie pokrzywdzonego, wymierzajcie sprawiedliwość sierocie,
wstawiajcie się za wdową! Król Dawid powiedział: Ofiara Bogu miła jest duch skruszony. Sercem skruszonym
i strapionym nie wzgardzisz Boże. Pan patrzy na serce.
Proszę nie myśleć, że chcę odrzucić wszystkie ceremonie. Owszem wierzę iż niektóre z nich były ustanowione
przez samego Pana Jezusa Chrystusa i dlatego są dobre i pożyteczne. Co innego jednak jest utrzymywać, że
sakramenty są pożyteczne a co innego, że są konieczne do zbawienia. Dostrzegamy z przerażeniem nadużycia
stąd wynikające. Kościół nasz ustanowił ceremonie jako konieczność a serce ludzkie, naturalnie zepsute,
chętnie uchwyciło się tej zasady i pogrążyło się jeszcze więcej. Im bardziej człowiek uważa formy zewnętrzne
za rzecz zasadniczą, tym łatwiej znajduje możliwość pobłażania grzesznym chęciom. I tak, każdy według swego
upodobania pozostaje w tym grzesznym i miłym sercu pobłażaniu, zadając za to swemu ciału pokutę. Człowiek
chętnie zgodzi się na wszystkie inne ofiary, byle tylko dogodzić pożądliwościom swego serca. Jeden chce
dogodzić chciwości, drugi pysze, inny - nieczystości. Poświęci czas i kase, zgodzi się na cierpienia, przyjmie
na siebie pokuty i posty, pójdzie do spowiedzi, będzie uważał to wszystko za dobre pożyteczne, potrzebne
i konieczne do zbawienia. Będzie nawet przywiązywał do tego większe znaczenie niż potrzeba aby tylko móc
dogodzić swym pożądliwościom. Jest to prawda, której sam byłem świadkiem tysiące razy w różnych dziedzinach
aktywności naszego Kościoła i moje doświadczenie to potwierdza. Nieraz stwierdzałem to na samym sobie, że po
mszy czułem się wolny do pozwolenia na większą uciechę. Zachowywałem ścisły post obiecując sobie to później
powetować. Czasami ulegałem pokusie, myśląc, że się wyspowiadam i otrzymam rozgrzeszenie. Po spowiedzi czułem
się bardziej niedbałym. Zdawało mi się, że sumienie doznało ulgi wraz z kapłańskim rozgrzeszeniem i bez obawy
mogę je obciążyć nowymi grzechami. O jakże rozpaczliwie zdradliwe jest serce! Trzeba starannie badać samego
siebie aby to dokładnie poznać. Jeśli ktoś tego nie dostrzega, ten zwodzi samego siebie i prawdy w nim
nie masz.
Nauczajmy ludzi zupełnej prawdy. Uczmy ich, że ceremonie o tyle mogą być pożyteczne o ile są zdolne wzbudzać w sercach uczucia, ale nie są niczym innym niż tylko symbolami. Mówmy ludziom iż człowiek powinien doświadczać samego siebie i uczyć się słów ewangelii że ludzie są pełni wszelkiej nieprawości, złości, chciwości, nikczemności, pełni są również zazdrości, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi. Gdy ci nieszczęśni grzesznicy, głęboko przejęci, poznają swoje grzechy, otwierajmy im wtedy skarby zbawienia - nauczajmy, że Chrystus grzechy nasze na ciele swoim poniósł na drzewo i że Jego krew przelana była za wielu na odpuszczenie grzechów. Zapewniajmy ich, że Bóg daje im niebo, na które nie zasłużyli. A jeżeli jeszcze uwierzyć nie mogą, otwórzmy im Biblię, aby sami mogli przeczytać te słowa, które tak długo były zakryte: Łaską zbawieni jesteście przez wiarę i to nie z was, Boży to dar; albo: usprawiedliwieni będąc z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Niech Bóg raczy sprawić, aby te drogie obietnice napełniły, drogi Stryju, twoje serce błogą radością, tak jak ucieszyły one i moje serce.
Przyjmij itd..."
Po upływie kilku dni posłał zastępcę do naszego kapłana, który wezwał go do swego przełożonego.
Biskup ten był sędziwym człowiekiem, odznaczał się dobrą wiarą i szczerością. Nigdy nie dopuścił do
myśli najmniejszej wątpliwości względem powagi i władzy 'Świętej Matki Kościoła'. Jako posłuszny
i uległy syn stosował się do najmniejszych nawet przepisów, stąd też jego zdrowie zostało znacznie
nadwyrężone. Szukając ciągle wewnętrznego pokoju, którego jednak jakoś nie mógł znaleźć, a także pewności
zbawienia, czynił pokuty, pościł, nosił włosiennice i umartwiał się na jeszcze inne sposoby. Wszystko to
wielce osłabiło jego fizyczne siły, ale nie przynosiło spokoju duszy. Gdy już sądził iż jest blisko celu,
myślał z drżeniem, że może jednak dostał się w piekielne czeluści. Dręczyły go wciąż nowe utrapienia
i obawy. Spędzał tak życie pomiędzy cierpieniami ciała i zmartwieniami duszy. Stąd też łatwo zrozumieć
przyczyny, dla których wezwał do siebie tego kapłana. Myślał, że spełni dobry uczynek, jeśli przywróci go
na łono Kościoła od którego, jak sądził, kapłan się oddalał.
O wyznaczonej porze, kapłan stawił się w mieszkaniu biskupa. Ten przyjął go bardzo grzecznie ale o
powodach wezwania go, na razie nic mu nie mówił. Następnego dnia wzywa go na przechadzkę po ogrodzie,
by porozmawiać z nim sam na sam. Tam bez żadnych świadków, prócz trojga czy czworga dzieci pasących
w pobliżu owce, rozpoczął z nim długą rozmowę.
- Powiedz mi drogi kuzynie, skąd pochodzą te nowe nauki przeciwne zasadom Kościoła. Czyż czasem nie są to
podszepty szatana?
- Nie, stryju, to jest święta Biblia.
- Więc to jest przyczyną, że rozdałeś jak powiadają, sto egzemplarzy Biblii między ludźmi?
- Nie sądziłem że źle robie kładąc przed oczy ludzi Słowo Boże dane dla wszystkich.
- A czy nie wiesz, że prosty lud nie może zrozumieć tej Księgi, która ma być czytana i wykładana tylko
przez księży?
- Nie, biskupie, nie jestem o tym przekonany. Owszem, zgadzam się, że Bóg postanowił by wszyscy rozumieli
to, co On zalecił czytać. Oto Chrystus mówi do Żydów: Badajcie Pisma, a psalmista rzecze: Zakon Pański
jest doskonały, nawraca dusze, świadectwo Pańskie wierne, uczy prostaków mądrości. Mojżesz zaleca aby król
czytał Księgę zakonu po wszystkie dni życia swego, a do całego ludu mówi tak:
Niech słowa te będą w twoim sercu...
przewiążesz je jako znak do swojej ręki i będą jako przepaska między twoimi oczyma, wypiszesz je na odrzwiach
swego domu i na twoich bramach. Łukasz pochwala braci w Berei, którzy porównywali kazania Pawłowe ze Słowem
Bożym i przyjęli Słowo z całą gotowością i codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają. Paweł pisząc
swe listy do różnych kościołów nie przemawia jedynie do księży, ale mówi: wszystkim, którzy jesteście w Rzymie,
oraz tym którzy wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa na każdym miejscu. A zatem, jeśli wszyscy
Izraelici za czasów Chrystusa mieszkający w Rzymie i Achai mogli czytać Biblie, to czemuż by chrześcijanie
za naszych dni nie mogli tego czynić?
- Czyż nie wiesz - odpowiedział biskup - że Biblia jest trudna i nie wszyscy mogą ją zrozumieć?
Ksiądz uśmiechnąwszy się, odpowiedział:
- Niech biskup sam osądzi. Następnie zawołał dzieci, pasące w pobliżu owce. Były to dziesięcio dwunastoletnie
dzieciaki, które podbiegłszy, stanęły przed biskupem. Ksiądz począł mówić do najmniejszego z nich:
- Moje dziecko, posłuchaj. "Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego i z całej duszy swojej
i z całej myśli swojej". Czy ty to rozumiesz?
- Tak jest proszę księdza dobrodzieja, my powinniśmy bardzo kochać naszego Ojca niebieskiego.
- A ty - rzekł do drugiego - słuchaj: "Nie masz ani jednego sprawiedliwego, nie masz kto by rozumiał, nie masz
kto by szukał Boga... nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego". Czy rozumiesz co mówię?
Chłopiec spuścił oczy, zrozumiał te słowa dobrze, bo jego sumienie zaraz te słowa przyjęło, gdyż przed chwilą
pobił swego rówieśnika w małej kłótni jaką mieli między sobą i odpowiedział:
- To on zaczął, on mnie popychał.
- Ja tego nie zrobiłem - odparł drugi - to ty zacząłeś!
- Obaj są nicponie - odrzekła mała dzieweczka.
- A ty, chłopcze, słuchaj - rzekł kapłan - "Chrystus umarł za nasze grzechy i teraz nie ma już żadnego
potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. Uwierz więc w pana Jezusa, a będziesz zbawiony".
Powiedz mi drogie dziecko co to znaczy?
- To znaczy, że Bóg odpuszcza nam nasze grzechy jeśli kochamy Jezusa Chrystusa.
- I ty - rzekł do czwartego - posłuchaj. "A jeśli komuś z was brak mądrości, niech prosi Boga, który
wszystkich obdarza chętnie i bez wypominania a będzie mu dana". Co znaczą te słowa?
- To, że mamy prosić Ojca naszego niebieskiego, aby nas uczynił dobrymi i mądrymi.
- Dobrze moje dzieci, nie kłóćcie się więcej, miłujcie Pana Jezusa który umarł dla odpuszczenia naszych
grzechów, proście Boga, aby was uczynił dobrymi a dostaniecie się do nieba.
Dzieci podziękowawszy, pobiegły do swoich owiec.
- Otóż biskupie - zagaił ksiądz - zdaje mi się, że te dzieciaki zrozumiały te słowa dostatecznie jasno.
- Nic dziwnego - odpowiedział biskup - gdyż były łatwe.
- Tak, ale te łatwe słowa są wzięte wprost z Biblii. Jeśli te dzieci mogły je zrozumieć, czemuż by ich ojcowie
i matki nie mogli?
- Ale przecież nie wszystkie słowa i zdania Biblijne są tak wyraźne i łatwe jak te które przytaczałeś.
- To prawda, ale jednak choćby wierzący nie mógł zrozumieć więcej, jak te cztery zdania z całej Biblii, to czyż
tylko dla nich nie warto było by jej czytać? Poza tym doświadczenie i sam rozum dowodzą, że przez czytanie
Biblii z modlitwą, prosty wierzący człowiek rychło znajdzie wiele jasnych zdań, które mu posłużą do zrozumienia
innych. To, czego się już dobrze nauczył, pomoże mu do nauczenia się jeszcze więcej, a najtrudniejsze miejsca
staną się same zrozumiałe. Gdy przyjaciel przysyła nam list w którym kilka słów tu i ówdzie bywa trudnych do
odczytania, nie wyrzucamy tego listy, ale czytamy go raz jeszcze i potem jeszcze raz aż za pomocą innych słów
domyślimy się znaczenia słów nieczytelnych.
- Ale - odpowiedział biskup nieco zmieszany - aby usunąć wszelkie trudności, czy nie lepiej polegać na
tłumaczeniu Pisma Świętego podanego przez Sobory których wyroki kierowane są przez Ducha Świętego według
podanej obietnicy?
- A czy Duch Święty - odpowiada ksiądz - który kieruje radą całego Soboru, nie może rządzić myślą wierzącego,
który pokornie wzywa Jego pomocy? Ta obietnica nie była dana tylko Soborom, ale wszystkim, których nasz
Pan Bóg wezwie.
- Gdyby każdy mógł czytać i wyjaśniać Biblię, to byłoby tyle wyznań ile jest ludzi, ale przez poddanie się
w wyjaśnianiu Biblii Soborom, mamy jednolitą wiarę.
- Nie sądzę, bo w jakiż to sposób jednolitość wiary jest lepiej zapewniona przez Sobory niżeli przez
czytanie Pisma Świętego? Czyż łatwiej zrozumieć dekrety Soboru Trydenckiego w języku łacińskim,
aniżeli Biblię?
- Nie, ale księża mają tłumaczyć prostym ludziom dekrety Soboru Trydenckiego.
- A zatem łatwiej zrozumieć swego księdza wykładającego mu Biblię w ojczystym języku niż uczoną
rozprawę o wykładzie Biblii. Ja wolę czytać tekst Pisma Świętego, niż komentarz. Biblia ma większe
znaczenie od jej tłumaczenia.
- Cóż chcesz przez to powiedzieć? - spytał zniecierpliwiony biskup.
- Chcę powiedzieć iż jeśli Biblia jest Słowem Bożym, to każdy człowiek winien ją czytać i czerpać z niej
naukę wiary i obyczajów, bez potrzeby, aby mu ją kto inny wykładał; prosty wierzący człowiek ma słuchać
swego księdza proboszcza tylko wtedy, gdy mu wykłada Pismo. Wtedy wiara chrześcijańska będzie wiarą rozumną,
a czym rozumniejszą, tym mocniejszą. Wtedy chrześcijanin będzie mógł rzec w sercu swym, że słucha Boga a nie
ludzi, gdy będzie czerpać zasady z tej Księgi, której całe chrześcijaństwo potrzebuje jako źródła religii.
Bo czyż woda bliższa źródła nie jest czyściejsza od tej, która płynie przez łąki i pola, gdzie na każdym
odcinku zanieczyszcza się? Tak samo jest z religią. Jest ona najczystsza u swego źródła, a wszelkie
przekazywanie z ust do ust zanieczyszcza ją. Dajmy Biblię do czytania wszystkim, a wtedy ludzie poznają
że nie przez próżne ceremonie grzesznik jest zbawiony, lecz przez krew Chrystusa i odnowienie przez Ducha
Świętego.
Ksiądz mówił te słowa z takim przekonaniem, że biskup zrozumiał iż żadne dowody nie będą w stanie zmienić
jego wiary. Dlatego zwrócił mu uwagę, że sam sobie tym szkodzi i zagradza sobie drogę do przyszłości
(biskup zagroził mu ekskomuniką Rzymu). Jednak wszystko na próżno. Niezmiennie odpowiadał: "Proszę mi pokazać
w Biblii że błądzę, a gotów jestem wszystko odwołać".
Po tej rozmowie powrócił do swych obowiązków w parafii i z pokorą cierpiał wszelkie prześladowania dla Słowa.
Po upływie kilku miesięcy biskup ciężko zachorował i z dnia na dzień miał się coraz gorzej. Bojaźń,
czy raczej pewność zbliżającej się wieczności, potęgowała jego niepewność zbawienia. Usiłował uzyskać tę
pewność lecz widział, iż jego starania były bezskuteczne. Próżno się łudził, że niewielu świętych mężów żyło
tak gorliwie i wstrzemięźliwie jak on. Sumienie go wciąż dręczyło, przypominały mu się jego dawne grzechy,
trwożąc go, że jeszcze należycie za nie nie odpokutował. Jak będzie mógł stanąć przed obliczem Tego,
którego czyste oczy nie znoszą nieprawości? W takim stanie strwożonej myśli przypomniał sobie wewnętrzny
spokój księdza bratanka, jaki widział, gdy z nim rozmawiał. Pytał sam siebie, czy aby ten spokój i pogoda
duszy nie były owocem jego głębokich przekonań religijnych? Czy może rzeczywiście jest w tym coś dobrego
i prawdziwego? W godzinie śmieci nikt nie troszczy się o to, co świat powie. Biskup natychmiast posłał po
swego bratanka, mówiąc, że chce z nim koniecznie o czymś rozmawiać.
Ksiądz niezwłocznie pośpieszył do umierającego biskupa.
Witam - rzekł biskup, widząc wchodzącego - usiądź tu przy moim łóżku i zostańmy przez chwilę sami.
Gdy wszyscy wyszli, konający biskup zaczął poważnie mówić, drżącym głosem:
- Mój drogi przyjacielu. Nie mam czasu do stracenia i zaraz chcę ci oznajmić, o co mi chodzi. Znasz moje
życie i wiesz jak pilnie wypełniałem moje religijne obowiązki. Jednakże wyznaję, iż w tak ważnym momencie,
nawet po przyjęciu ostatnich sakramentów, drżę, z bojaźnią na myśl, że mam stanąć przed Odwiecznym i wyznaję,
iż w tych ostatnich godzinach odczuwam niepokój. Nie mogę spojrzeć śmierci w oczy bez lęku i trwogi. Ten błogi
spokój i zadowolenie jakie dostrzegłem w tobie mój drogi bracie, nawet wtedy, gdy prześladowałem cię za twe
przekonania, czyniły wrażenie że są one owocem spokoju twojego sumienia. Powiedz mi proszę, jak do tego
doszłeś?
Ksiądz odpowiedział mu w następujący sposób:
- Pewnego razy i ja byłem w takim stanie, w jakim biskup znajduje się obecnie. Codziennie, budując swoje
życie, znajdowałem nowe i coraz to większe zdrożności. Im bardziej starałem się uczynić swoje życie świętszym,
tym bardziej odczuwałem ciężar grzechu w mym sumieniu. Cokolwiek czyniłem dobrego w oczach świata,
wiedziałem, że to było złem w oczach Boskich, bo próżność i pycha były tu pobudką. Kiedykolwiek
postanawiałem coś czynić ku chwale Bożej, odczuwałem wpływ miłości własnej i w ten sposób załamywała
się moja intencja. Na koniec brzydziłem się sam sobą, brzydziłem się swym życiem a co najbardziej mnie
przerażało, to słowa Biblii: Zapłatą za grzech jest śmierć, a także: Przeklęty każdy kto nie wytrwa
w pełnieniu wszystkiego co jest napisane w Księdze Zakonu, ktokolwiek bowiem zachowa cały Zakon a uchybi
w jednym, stanie się winnym wszystkiego. Pewnego dnia, byłem tak zrozpaczony że upadłem na kolana i bijąc
się w piersi wołałem: Panie! Zmiłuj się nade mną grzesznym, co mam czynić abym był był zbawiony? Następnie,
podniósłszy się, otworzyłem Świętą Biblię i zdumiony spostrzegłem takie oto słowa: Co mam czynić abym był
zbawiony? Czytając dalej, znalazłem tę odpowiedź: Uwierz w Pana Jezusa a będziesz zbawiony.
Wierz, a będziesz
zbawiony, powtórzyłem; czyż to wystarczy, tylko wierzyć? Myśląc, że może dobrze nie zrozumiałem, przeczytałem
raz jeszcze: Uwierz w Pana Jezusa a będziesz zbawiony. By to lepiej zrozumieć, czytałem i inne miejsca Biblii,
lecz wszędzie znajdowałem to samo. "Wierz w Pana Jezusa Chrystusa a dostąpisz odpuszczenia grzechów i otrzymasz
żywot wieczny". Z początku, prawda ta - zbawienie ofiarowane mi bez moich zasług, tylko pod warunkiem wiary
w Jezusa Chrystusa - zajmowała jedynie mój umysł, a nie serce. Do serca dotarła dopiero wtedy, gdy czytając
Biblię pewnego dnia, doszłem do słów: Łaską jesteście zbawieni przez wiarę i to nie z was, Boży to dar
(Ef. 2,8). Teraz słówko łaska, jak promień zabłysło w mej duszy i rozproszyło ciemność. Łaską jesteście
zbawieni! Ach, teraz rozumiem! Jestem skazany na piekło, jak morderca na szubienicę i oto w chwili gdy
już ginę, Król mnie ułaskawia. Wielce jestem wdzięczny memu Panu że odpuścił mi tak wielki dług grzechów,
okazując mi łaskę. Ach, teraz rozumiem słowo "łaska". Jak słodkie jest jego brzmienie, jak skuteczne
w rozproszeniu wszelkiej obawy z mego serca. Teraz żyjąc i umierając, jestem zbawiony. Jestem zbawiony
z Jego łaski. Jakże mam Go nie miłować tak, jak powinienem. Jak radosnym jest dla mnie czynić Jego wolę.
Jak chętnie chcę zapierać samego siebie, by Mu usłużyć, dla dobra tych, którzy jeszcze nie znają znaczenia
Jego łaski, przebaczenia i miłości Bożej. Łaska! To jedno słowo rozpromienia mą duszę. Od tego czasu
wzrastający pokój mieszka w moim sercu. Doświadczyłem pełni obietnic Zbawiciela: Pokój zostawiam wam,
Mój pokój daje wam, nie jak świat daje, ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka.
Od tamtego dnia odczuwam gorące pragnienie oznajmiania tej dobrej nowiny moim braciom. Jestem niewymownie
szczęśliwy kiedy moje słowa trafiają do serc, które Pan otworzył. Widzę bowiem o jedną duszę więcej
uwolnioną z sideł szatańskich i przywróconą do łaski i prawdy Pana.
- Ach mój miły bracie - mówi biskup wzruszony do głębi tymi słowy - jakąż masz pewność, iż to zapewnienie
zbawienia o którym sądzisz że w sobie odczuwasz, jest rzeczywiście potwierdzone w niebie przez samego Boga,
a nie jest tylko zwykłym tworem twojej wyobraźni?
- Moim zapewnieniem, jest powaga Słowa Bożego i świadectwo Ducha Świętego w mym sercu, tak jak Paweł apostoł
powiedział: Duch świadczy wespół z duchem waszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy. Tak, mój drogi stryju, nie
szukaj zbawienia w samym sobie. Chociaż uczynki twoje były doskonałe, to nie zapewnią ci one nigdy zbawienia.
Potrzebujesz wszechmogącego, doskonałego i świętego Zbawiciela, którym jest Syn Boży objawiony w ciele. Dopóki
Mu nie zaufasz, dopóty nie będziesz miał takiego obrońcy i nie ujdziesz niebezpieczeństwa potępienia.
W następnych dniach dwaj przyjaciele wiele rozmawiali. Fizyczny stan biskupa był coraz gorszy, ale duchowo
oświecony wzmacniał się. Ksiądz zaś w przeciągu kilku dni przeczytał mu wiele fragmentów Nowego Testamentu,
między innymi Listy Pawła do Rzymian, do Galacjan.
W niedzielę wieczorem, kiedy jego bratanek kończył przy boku chorego modlitwę słowami: "Panie Jezu Chryste, w Tobie jedynie nasza ufność, nie w nas samych i naszych uczynkach, abyśmy byli zbawieni", biskup nagle podniósł oczy ku niebu i w ostatnim westchnieniu, powiedział: Amen, niech się tak stanie. I zasnął w Panu.
***
Oto ręka Pana nie jest tak krótka aby nie mogła pomóc, a Jego ucho nie jest tak przytępione,
aby nie słyszeć. Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy
zasłoniły przed wami Jego oblicze, tak że nie słyszy (Księga Izajasza 59,1-2)
***
Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie
Jezusie Panu naszym (List do Rzymian 6,23)
***
Bóg zaś daje dowód swej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze
grzesznikami, Chrystus za nas umarł (List do Rzymian 5,8)
***
Bo tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy
kto weń wierzy, nie zginął, ale żywot wieczny miał (Ew. Jana 3.16)
***
Gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej i są usprawiedliwieni darmo z
łaski Jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie. Którego Bóg ustanowił jako
ofiarę przebłagalną przez krew Jego, skuteczną przez wiarę, dla okazania
sprawiedliwości swojej przez to, że w cierpliwości Bożej pobłażliwie odniósł
się do przedtem popełnionych grzechów (List do Rzymian 5,23-25)
***
A zatem, jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi,
tak przez dzieło usprawiedliwienia jednego, przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie
ku żywotowi (List do Rzymian 5,18)
Wysoko, na słonecznej wyżynie wśród skał i pustkowi górskich stał rozległy klasztor a w nim, od niepamiętnych czasów mieszkało wielu ojców i jeszcze więcej braci. Mieszkańcy nizin spoglądali ku wieżom klasztornym jak na przybytek świątobliwego życia i wyrzeczenia się ziemskich uciech. Droga do klasztoru była daleka i uciążliwa, gdyż trzeba było obchodzić strome zbocza skał, wspinać się wąskimi drożynkami wśród ostrych kamieni raniących stopy i przezwyciężać liczne trudności, zanim można było zakołatać do bram klasztornych, by po uciążliwej wędrówce odpocząć.
Odpocząć? W klasztorze nie znano słowa "odpoczynek". Jego założyciele wybrali akurat to miejsce na skalistej wyżynie rozmyślnie, żeby samo dostanie się do niego było połączone było z trudem i aby klasztor był siedzibą udręki dla wszystkich jego mieszkańców. Ojcom i braciom przyświecała wspaniała wizja czynienia zadość za grzechy nie tylko swoje, ale także za grzechy innych. Wszyscy wyobrażali sobie, że Bóg wymaga od człowieka pewnej ilości pacierzy w ciągu dnia, pewnej sumy dobrych uczynków w postaci postów i jałmużny. Ojcowie i bracia wiedzieli aż nadto dobrze, że nie wszyscy ludzie spełniają tak pojmowane powinności wobec Boga i że bardzo dużo jest takich, którzy jeśli spełniają te obowiązki, to jednocześnie tyle nagrzeszą, że Pan Bóg nie może być zadowolony ze świata. Toteż cieszyli się na samą myśl iż odmawiają daleko więcej modlitw niż przypada na klasztor, a zatem przyczyniają się do wyrównania tych niedoborów jakie powodują opieszali ludzie. W oczach ojców i braci klasztor był jakby skarbnicą do pokrywania duchowych niedoborów świata.
Starsi ojcowie pouczali młodszych braci, że ciało jest bezwzględnym wrogiem duszy i że kto ulega ciału, ten gubi duszę, kto zaś umartwia ciało, ten potęguje życie duszy. Dlatego też za najchwalebniejszy czyn poczytywali dręczenie ciała do granic wytrzymałości, aby duch mógł triumfować nad nim i by był bliższy Boga. Mądrzy ojcowie nauczali kogo należało iż każdy człowiek powinien żyć tak jak mnisi, a wówczas błogosławieństwo Boże byłoby nad światem. Jednocześnie zaś dodawali z westchnieniem, że choć świeccy ludzie czynią dobre uczynki, jednak jeszcze więcej czynią złych, a zatem Bóg nie otrzymuje takiej sumy chwały jaka się Mu od świata należy. Dlatego świat dawno uległby zagładzie gdyby nie poświęcenie pustelników i zakonników. Każdy z nich umartwia swe ciało więcej niż na niego przypada i każdy odmawia tyle pacierzy, że z nich mogą korzystać i ci, co pacierza nigdy nie odmawiają. Twierdzili więc, że zasługi zakonników są wielkie, a życie zakonne jest chwalebne.
Ojciec przeor dbał o to by klasztor jaśniał cnotami, pilnując, żeby reguły zakonne nie ucierpiały pod żadnym względem a ponadto, by każdy z zakonników starał się według możności czynić więcej niż powinien. Dlatego karcił surowo tych którzy nie dość gorliwie dręczyli swe ciało i nie ujawniali płomiennej nienawiści do wszystkiego co było światem i ciałem. Gdy cały grzeszny świat leżał pogrążony w głębokim śnie, ojciec przeor budził zakonników na pacierze; gdy widział że wszyscy byli wyczerpani długim ostrym postem, kazał zgromadzonym braciom siedzieć w refektarzu przy zastawionym suto stole i śpiewać pobożne pieśni bez spoglądania na smakowite potrawy. Potem kazał usuwać wszystkie dania a wygłodzonym mnichom wydzielał po kawałku czarnego suchego chleba i po kubku wody, której też nie pozwalał pić do woli. Doskonalszym spośród braci kazał sypiać na twardej i zimnej posadzce w ciasnych celach, nosić zimą tylko lekką odzież aby ciało cierpiało na skutek chłodu, nakazywał biczowania, klęczenie całymi godzinami z podniesionymi rękami i wymyślał jeszcze mnóstwo innych udręk. Gdy widział jak zakonnicy wprost padali z wyczerpania, wówczas stawał przed nimi i w niewielu słowach, aby nie nadużywać radości mówienia, opowiadał im o tej radości jaka panuje w niebie z powodu ich bardzo dobrych uczynków.
Wśród młodych braciszków, osobliwą gorliwością odznaczał się niejaki brat Szczepan, nadzieja i chluba klasztoru. Żadne umartwianie nie było dlań za surowe, żaden post za długi, żadne ćwiczenie zbyt uciążliwe. Pochodząc z domu w którym bogactwo i staranne wykształcenie szły zawsze ręka w ręke, był mądrzejszy od innych braci, wiele wiedział, wiele umiał. Inni bracia z podziwem spoglądali jak brat Szczepan potrafił różnobarwnym atramentem przepisywać wielkie księgi i częstokroć nie mogli oprzeć się uczuciu zawiści gdy musieli podziwiać jego umiejętność składania pięknych pieśni na cześć Najświętszej Panny i świętych Pańskich. Zdawało się wszystkim, że nie ma takich trudności których brat Szczepan nie byłby w stanie pokonać gdy szło o sprawy zawikłane, dostępne tylko mądrym i oświeconym.
Jednak brat Szczepan był innego zdania o sobie samym. Wydawało mu się nieraz, iż wiele rzeczy zupełnie nie rozumie i nigdy rozumieć nie będzie. Od ojca przeora słyszał bardzo często, że mnisi są naśladowcami Chrystusa i że żaden człowiek nie może czynić woli Boga tak, jak ją czyni zakonnik odgrodzony od świata, poddający swe ciało udrękom i bezustannie odmawiający pacierze nie tylko za siebie, ale i za cały pogrążony w grzechach świat. Wiedział też Szczepan, że Chrystus umarł na krzyżu dla zbawienia świata, ale nie mógł sobie wyobrazić, jak to się mogło stać. Ponieważ przeor mówił, że mnisi są najlepszymi naśladowcami Chrystusa, przeto nie ulegało dla niego wątpliwości, że Chrystus mieszkał ze swoimi uczniami w klasztorze i tam, podobnie jak wszyscy mnisi na całym świecie, odmawiał pacierze, pościł i wszelkimi sposobami umartwiał ciało. Toteż nigdy nie mógł pojąć, jak z tego klasztoru, złoczyńcy mogli wyprowadzić Chrystusa na Golgotę i tam ukrzyżować. Nikomu przecież na całym świecie nie przyszłoby na myśl aby prześladować zakonników siedzących w klasztorze, przeciwnie, każdy okazuje im cześć, znosi różne dary i ofiarowuje pieniądze na klasztor. Jeśli zatem naśladowcom jest tak dobrze na świecie, to jakże można przypuścić, by Mistrzowi działo się gorzej?
Niejednokrotnie chciał zapytać o to ojca przeora, lecz ojciec przeor był surowy i nie znosił nadmiernej ciekawości braciszków. Pouczał ich też przy każdej sposobności, że tłumienie w sobie ciekawości jest wielką cnotą i że należy wierzyć nawet wówczas, gdy się czegoś nie rozumie. Brat Szczepan był więc przekonany, że Bóg nawiedza go ciekawością rzeczy świętych aby dać mu sposobność do stłumienia jej w sobie i zdobycia zasług w oczach Boga. Ale dlatego, że nie wolno było pytać i że nie wiedział jakie było ziemskie życie Zbawiciela, brat Szczepan zdany był tylko na swą wyobraźnię, przedstawiał sobie Chrystusa jako świętobliwego przeora klasztoru, który nauczał swoich uczniów różnych wyrzeczeń, pacierzy, dręczenia ciała, a we wszystkim służył im przykładem. Po jakimś czasie pewien był, iż tak było istotne i oto powstało w nim nowe pytanie, gdzie ów klasztor błogosławionego Jezusa i jego uczniów mógł się znajdować. Zdawało się mu, że prawdziwy mnich, chcący czynić wolę swego Mistrza, nie powinien pozostawać z dala od tych miejsc, które zostały uświęcone przez obecność Zbawiciela i jego uczniów. Jako o największym szczęściu, marzył on o dostaniu się do tych miejsc, które Chrystus uświetnił swą obecnością, mniemając, że nie ma większej radości na ziemi, niż ujrzeć mury klasztoru które ongiś gościły Chrystusa.
Tak myśląc, brat Szczepan dopuszczał się częstokroć grzechu pychy, bo z osobliwym zadowoleniem myślał, że przestanie być skromnym braciszkiem i kiedyś stanie się ojcem przeorem. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo tego pragnął. Wydawało się mu, że ojciec przeor wszystko wie i wszystko pojmuje, że nie ma takich spraw i tajemnic których by nie rozumiał i nie odgadnął. Jeśli nie odpowiada na pytania braci, to tylko dlatego, że nie chce popierać nadmiernej ciekawości, która jest grzechem. Myślał więc, że kiedyś nadejdzie taki błogosławiony moment w którym sam stanie się przeorem, a wówczas będzie wiedzieć wszystko to, czego obecnie nie wie. Postanawiał tak sobie w duchu, że nie będzie wówczas taki surowy jak ojciec przeor, ale odpowiadać będzie młodym braciszkom na wszystkie niepokojące ich problemy, aby nie cierpieli tak jak on teraz cierpi, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania wypełniające jego umysł i serce.
Tym bardziej więc utwierdzał się w mniemaniu, że Chrystus żył w klasztorze wraz z uczniami, a gdy czasem myśl jego zabłądziła w odległą przyszłość, poza groby tych z którymi żył, przedstawiał sobie niebo jako ogromny klasztor w którym będą tylko zakonnicy oddzieleni wysokim murem od zakonnic, a przeorem w tym niebiańskim klasztorze będzie sam Chrystus Pan, zaś przeoryszą Najświętsza Panienka. Z rozkoszą myślał o tym, jak to w tym klasztorze będzie można przez całą wieczność pościć, odprawiając ćwiczenia duchowe, jakich nie mógł by wymyśleć najmądrzejszy przeor.
Powoli cały świat tajemnic układał się w umyśle Szczepana w jasny obraz pozbawiony nawet cienia wątpliwości. Nie mogąc od nikogo otrzymać odpowiedzi na nurtujące go kwestie, udzielał ich sobie sam posługując się swą żywą wyobraźnią, będąc przy tym zupełnie zadowolony. Także przeor, który nie miał dlań nigdy odpowiedzi na męczące pytania, znalazł niebawem sposobność do pouczenia brata Szczepana, że jest nieukiem i wyobraża sobie Chrystusa Pana wcale nie tak, jak go sobie wyobrażać należy.
Zbliżał się dzień uroczystego święta zakonnego. Obchodzono pamiątkę jednego z wielkich wydarzeń kościelnych, a jednocześnie święto założenia zakonu, którego członkiem był brat Szczepan. Zapadło postanowienie, że wybitni ojcowie i bracia zakonni zgromadzą się w pewnej miejscowości w uroczystej kapitule i uczczą rocznicę założenia klasztoru uroczystym nabożeństwem i kazaniami najlepszych kaznodziejów zakonu. Cały klasztor był w poruszeniu, wszyscy myśleli tylko o tym, kto zostanie wysłany na wielką kapitułę, aż wreszcie stanęło na tym, że pójdą na nią ojciec przeor i brat Szczepan, który między innymi miał wygłosić na zgromadzeniu kazanie.
- Przygotuj się bracie Szczepanie - rzekł do niego ojciec przeor - abyś nie przyniósł wstydu naszemu klasztorowi.
Mimo tej uwagi ojciec przeor był w gruncie rzeczy przekonany, że nikt nie wygłosi piękniejszego kazania od brata Szczepana, który przecież umiał układać takie wspaniałe pieśni na cześć Najświętszej Panienki i świętych Pańskich.
Wreszcie nadszedł uroczysty dzień. Po nabożeństwie przemawiali różni mówcy, aż wreszcie przyszła kolej na brata Szczepana. Z bijącym sercem wszedł na podium przygotowane dla kaznodziejów i zaczął mówić. Pierwsze słowa wydobywały się z jego ust z dużą trudnością, gdyż był zmieszany widokiem wielkiego czcigodnego audytorium i tym, że przed nim przemawiali znakomici mówcy z innych zakonów, ale stopniowo uspakajał się i mówił płynnie i z zapałem o Chrystusie, jego uczniach i o tym, jak mnisi naśladowali i naśladują swego Pana i Zbawiciela. Z zapałem mówił, jak cudownie piękny musi być klasztor w którym przebywał Zbawiciel świata, wywodził, że wszystkie klasztory powinny być podobne do tego arcyklasztoru, w którym Chrystus spędził swoje życie i wreszcie odmalował uczucie szczęścia jakiego doznałby każdy z zakonników, gdyby choć raz w życiu mógł znaleźć się w miejscu gdzie w klasztornych murach mieszkał Chrystus ze swoimi uczniami. Brat Szczepan zapalił się wreszcie tak, że mówić zaczął o radościach niebiańskich jako o jednym niekończącym się ćwiczeniu duchowym i wiekuistym poście ku chwale Bożej.
Podczas gdy mówił, przed jego oczyma przesuwały się obrazy tego czego jego kazanie dotyczyło i nawet nie widział, jak starsi ojcowie spoglądali po sobie pytająco, a jego przeor na przemian bladł i czerwieniał i patrzył na mówiącego tak, jakby chciał mu nakazać milczenie. Jednak brat Szczepan tego wszystkiego nie widział i spostrzegł niezadowolenie na twarzach ojców i niektórych braci dopiero wówczas, gdy przestał mówić.
Widok zasępionych twarzy i surowych spojrzeń zaniepokoił Szczepana i nikt nie zbliżył
się do niego aby powiedzieć choć słowo o jego kazaniu, podczas gdy innym kaznodziejom nie
szczędzono słów pochwał i zachęty. Długo biedny braciszek nie wiedział, co się właściwie stało,
aż wreszcie po skończeniu uroczystości, gdy trzeba było wracać do klasztoru, przeor zbliżył się
niego i rzekł:
- Dobrze że już wracamy i będę mógł zbadać twoją wiarę bracie Szczepanie. Obawiam się,
podobnie jak i inni ojcowie, że dotarła do ciebie jakaś błędna nauka, która stanowi
wielkie niebezpieczeństwo dla twojej duszy.
Brat Szczepan otworzył szeroko oczy i z wielkim niepokojem spoglądał na swego przełożonego. Słyszał on dosyć o różnych obrzydliwych herezjach i czuł wstręt do wszelkiej maści heretyków. A teraz oto słyszy z ust swego przełożonego, że sam jest podejrzany o herezje.
Przeor ciągnął dalej:
- Okaże się zresztą, czy jesteś tylko nieświadomy, czy też zostałeś dotknięty trądem błędnych nauk.
- Ja ojcze? - zawołał zdumiony Szczepan.
- Tak ty. Któż ci co kiedykolwiek mówił, że Chrystus spędził żywot w klasztorze? Czy nie słyszałeś
iż Chrystus chodził po świecie głosząc swoją naukę i czynił dobrze tym wszystkim, którzy potrzebowali
jego pomocy?
- Słyszałem ojcze, ale przecież ciągle mówiłeś, że mnich jest najdoskonalszym naśladowcą Chrystusa
Pana. Jeśli zaś Chrystus chodził po świecie, nauczając ludzi i czyniąc im dobrze, jakże mnisi mogą
nazywać siebie naśladowcami Chrystusa, siedząc w klasztorze i nie czyniąc ludziom dobrze a wręcz
przeciwnie, żądając, aby świeccy ludzie obdarzali ich wszystkim co potrzebne? Nauczyłeś nas ojcze,
że uczeń nie może być większy od mistrza a naśladowca od wzoru. Jeśli nazywamy siebie naśladowcami
Chrystusa, to wnioskuję z tego że Chrystus dał nam wzór i że w klasztorze czynimy to, co przedtem
czynił sam Chrystus.
Przeor przystanął zdumiony i surowo spojrzał na Szczepana. Usłyszane słowa utwierdzały go w podejrzeniu, że brat Szczepan musiał ulec zarazie błędnych nauk i kto wie, czy nie jest dość hardy by próbować bronić swych przekonań wobec niego, swego zwierzchnika, któremu winien jest bezwzględne posłuszeństwo. Opanował go niepokój, że w jego klasztorze rozwinąć mogło się trujące ziele odszczepieństwa i postanowił wpłynąć na brata Szczepana aby mu wyznał, czy przypadkiem nie ma on jakich wspólników w błędzie.
- Wiedz nieszczęsny - zaczął na nowo - że to co mówisz, to same błędy. Chrystus nigdy nie zakładał żadnego klasztoru ani też w żadnym klasztorze nie przebywał. Żył ze swymi rodzicami tak jak i inni, darząc ich szacunkiem i posłuszeństwem, a potem gdy opuścił ich dom, uzdrawiał chorych, pocieszał strapionych, karmił głodnych, wzywał ludzi aby się kochali i pomagali sobie nawzajem i nauczał ich, że Bóg, którego wszyscy bali się jakby był niedostępnym monarchą, jest naszym dobrotliwym ojcem, do którego w każdej chwili mamy dostęp, jak dzieci mają dostęp do swojego ojca.
Teraz dopiero Szczepan zaczął się zdumiewać. Spoglądał na swego zwierzchnika i nie mógł pojąć,
dlaczego słyszy o tych rzeczach dopiero teraz.
- Czy to prawda mój ojcze? - zapytał z żalem.
- Od kiedy to pozwalasz sobie powątpiewać w prawdziwość słów swojego ojca duchowego? - zgromił go pastor.
Brat Szczepan zamilkł i głęboko się zastanowił. Nie wątpił że przeor mówił prawdę, lecz nagle
nawiedziła go myśl budząca zaciekawienie, którą zaraz sformułował w pytaniu:
- Czy teraz na kapitule dowiedziałeś się o wszystkim, czcigodny ojcze?
- Wszyscy prawowierni chrześcijanie wiedzą o tym od dawna i nigdy w to nie wątpili. Ci zaś którzy
powątpiewają, skłaniają się ku błędnej nauce, a tym samym narażają swe dusze na wieczne potępienie.
Czy chcesz porzucić swoje błędne nauki i trzymać się szczerze i całkowicie nauce podawanej nam
przez kościół?
- Z całej duszy ojcze czcigodny! - zawołał brat Szczepan z zapałem - pójdę za tobą wszędzie
i czynić będę wszystko co mi każesz. Kiedy więc wyprawisz wszystkich braci w świat i porzucisz klasztor?
Przeor rozejrzał się dookoła jakby chciał znaleźć pomoc i przeżegnał się szybko. Szczepan wydał mu się
być opętany przez diabła, bo jakoż może pytać się o tak zdrożne rzeczy jak opuszczenie klasztoru?
W swoim długim życiu widział dość opętanych, z których, w miejscach słynącymi cudami wypędzano demony
i wiedział, że są i tacy opętani, którzy bywają zupełnie spokojni jak wszyscy ludzie, ale nieoczekiwanie
wybuchają szałem, rzucając się na święte osoby. Obawiał się iż Szczepan może być takim samym opętanym
i lada chwila rzuci się na swojego przeora. Aby stłumić w sobie obawę, a jednocześnie upewnić się co
do swych podejrzeń, mówił spokojnie:
- Jakże to bracie Szczepanie? Skąd ci przyszło do głowy że masz opuścić klasztor i wyprowadzić zeń
wszystkich którzy w nim służą Bogu? Czy nie wiesz, że opuszczenie świętego miejsca i wyprowadzenie
zakonników w świat pełen grzechu byłoby czynem zdrożnym i godnym potępienie? Opamiętaj się!
Szczepan nie pojmował już nic. Więc Chrystus nie mieszkał w klasztorze, ale chodził po świecie, pomagał ludziom w ich niedoli i nauczał ich czynić dobrze. Czyż więc naśladowcy nie powinni czynić podobnie? Oto przeor powiada mu, że wie o tym od dawna i że wiedzą o tym wszyscy prawdziwi i szczerzy chrześcijanie. Jakże więc mnisi mogą być uważani za naśladowców Chrystusa gdy siedzą w klasztorze i pozwalają innym żywić się, podczas gdy to Chrystus żywił innych i kazał uczniom swoim czynić podobnie?
- Ojcze przeorze - zawołał z żalem - jeśli Chrystus chodził po świecie i czynił ludziom dobrze, nauczając ich, to jego naśladowcom nie wolno siedzieć bezczynnie w klasztorze. Jeszce w dzieciństwie, zanim stałem się bratem zakonnym, widziałem tyle niedoli i nędzy, że nie wystarczy rąk do walki z tą niedolą a my mamy bezczynnie siedzieć w klasztorze i przyjmować jałmużnę od tych którym powinniśmy pomagać? Pójdźmy w tej chwili do braci i ojców naszych i powiedzmy im, jak bardzo myliliśmy się i jak powinniśmy natychmiast wyruszyć w świat, aby wzorem naszego Pana czynić wszystkim dobrze.
Przeor już nie wątpił, że brat Szczepan jest opętany, więc odezwał się do niego tak:
- Oto widzę że do twojej duszy trafiły błędne nauki, które wydają zgubny plon herezji. Szatan opętał cię
bracie Szczepanie bo byłeś dumny z darów duchowych, któremi Bóg cię obdarzył i nie czyniłeś tego
wszystkiego, co czynić powinien mnich dbający o wypełnienie przepisów swojego zakonu i rozkazów
swego przełożonego. Jeśli nie chcesz zatracić duszy, poddaj mi się we wszystkim, powiedz, skąd
pochodzą te błędne nauki i przyjmij w pokorze karę na którą zasłużyłeś. Po powrocie do klasztoru
oddzielony będziesz od innych braci, abyś nie zaraził ich błędami herezji. Za karę, że odstąpiłeś
od prawdziwych nauk, jeść będziesz jedynie chleb i wodę dopóki twoja myśl nie stanie się czysta
jak kiedyś.
Szczepan słuchał tych słów jak ludzie, którzy zajęci są czymś innym. Jakieś wspomnienia wynurzyły się z głębi jego duszy i zdawały się potwierdzać wszystkie myśli które się w nim pod wpływem słów przeora rodziły. Przypomniał mu się wielki obraz który w dzieciństwie wisiał w domu rodziców. Oto do stóp Chrystusa przynoszono chorych i ułomnych, a On kładł na nich ręce i przywracał im zdrowie i radość życia. Przypomniał się mu też inny obraz ze ściany kościoła, który przedstawiał Chrystusa z uczniami karmiącymi tłumy ludzi i jeszcze inny, na którym Chrystus bierze małe dzieci na kolana i głaszcze ich po główkach i błogosławi. Tak, tak, teraz rozumie. To wszystko nie mogło się dziać w żadnym klasztorze, lecz w świecie do którego - jak uczą ich zakonników - powinni odwracać się z pogardą. Szczepan wytężał myśli coraz bardziej a oczy jego jaśnieli. Oto uczniowie Chrystusa, Jego naśladowcy, szli za Nim a nie uciekali na odludzie aby odmawiać pacierze czy umartwiać ciało.
Przeor przyglądał się Szczepanowi i starał się odczytać z jego twarzy, co dzieje się w jego duszy.
A po twarzy brata Szczepana przebiegały ślady różnych uczuć i myśli. Nagle twarz jego rozjaśniała się
w uśmiechu jak gdyby myśl znalazła nagle to, co poszukiwała. Z oczami wypełnionymi radością, spojrzał
na przeora i zawołał:
- Prawdaż to ojcze przeorze iż Duch Chrystusa Pana obecny jest zawsze i wszędzie po całym świecie,
że jak dawniej chodził z uczniami swymi w ciele, tak teraz chodzi z nami choć jest niewidzialny
dla naszego oka cielesnego i w tej chwili jest tutaj przy nas tak, jak był przy uczniach idących
do Emaus.
- Co ty właściwie chcesz powiedzieć bracie Szczepanie - odparł wymijająco przeor - cóż tam ci
chodzi po głowie?
W oczach przeora widać było wzrastający niepokój, gdyż był przekonany, iż brat Szczepan jest opętany
i lada chwila wybuchnie szałem.
- Czy to prawda? - przynaglał Szczepan.
Przeor pomyślał chwile, jakby sobie coś przypominał i odrzekł powoli:
- Tak, to prawda, bowiem poucza nas o tym zarówno święta Ewangelia jak i tradycja kościoła.
- W takim razie - rzekł Szczepan - pójdźmy natychmiast ojcze przeorze i uczyńmy tak, jak czynić nakazał Chrystus i jak sam czynił. Sądziłem dotąd, że Chrystus Pan przebywał w klasztorze, marzyłem o tym, aby kiedyś dotrzeć do tego klasztoru w którym spędził On swoje życie. Sądziłem, że Duch Chrystusa przebywając w świecie, ponad inne miejsca przedkłada miejsca świątyń i klasztorów, a oto powiadasz mi ojcze czcigodny, że Chrystus jest wszędzie, na całym świecie, a gdzie jest, tam czyni dobro. Jakżeż więc my, którzy nazywamy się Jego naśladowcami, możemy siedzieć w swoim klasztorze na wysokich skałach i z tej wyniosłości obojętnym okiem spoglądać na niziny, gdzie bracia nasi częstokroć cierpią niedostatek, są trapieni chorobami i wojnami? Czyż nie powinniśmy raczej być tam, gdzie jest ten, którego nazywamy naszym Mistrzem?
Ojciec przeor przestraszył się. Widział jak na dłoni, że to co mówi Szczepan jest najgorszą herezją.
Jasne przecież, że jeśli podobnie myśleliby inni chrześcijanie, to z czasem nie ostał by się ani jeden
klasztor i nie było by zakonów w których modlą się za grzechy świata. Niepokój targał jego sercem na
myśl, że Szczepan mógł już wielu spośród braci zarazić jadem swych błędnych nauk. Święte oburzenie
zawrzało w jego piersi i nie mogąc tego stłumić, szukał słów którymi napomniał by błądzącego i zgromił
za jego heretyckie poglądy. Walczyła w nim gorliwość dla sprawy której służył przez całe życie,
z przezornością, aby nie jątrzyć opętanego i nie wywołać w nim wybuchu szału na odludnym miejscu,
gdzie nikt nie mógłby pośpieszyć mu na pomoc. Pragnął poczekać ze wszystkim aż będą w klasztorze
wśród braci, gdzie nie będzie obawiał się wybuchu szaleńca za jakiego miał Szczepana. Ale stało się
inaczej. Brat Szczepan zapatrzony w cudowną wizję która odsłoniła się przed jego oczyma, ciągnął dalej:
- Jak to dobrze ojcze przeorze, że ujawniłeś mi tę prawdę której szukałem od tak dawna, nie mogąc jej
znaleźć. Jak tylko wrócim do naszego umiłowanego klasztoru, powiem wszystkim braciom o tym, czego
właśnie się dowiedziałem i wezwę wszystkich, aby każdy wziął na siebie swój krzyż i wyruszył w świat
za tym Chrystusem, który i dzisiaj jak i przed wiekami chodzi po świecie i czyni dobrze wszystkim
cierpiącym niedole, pomagając im i pocieszając. Powinniśmy być pomocnikami naszego Pana, powinniśmy
stać się jego rękoma, które czynią według jego woli.
Ojciec przeor ponownie przystanął, jego oczy zabłysły złowrogo a ręce zacisnęły się w pięści.
Twarz mu najpierw zbladła, potem poczerwieniała od niepohamowanego gniewu. Rzucił się nagle na brata
Szczepana i potrząsając nim w wielkim gniewie wołał:
- Milcz nieszczęśniku! Jak długo jeszcze chcesz głosić swoje niecne herezje? Jak to, więc po powrocie
chcesz zarazić jadem swych błędów także umysły serca i dusze swych braci wyznających prawdziwą
zbawczą wiarę? Nie zdołasz tego zrobić, przenigdy! Oto natychmiast po powrocie do klasztoru każę
cię spętać i zamknąć w osobnej celi by nikt nie mógł zbliżyć się do ciebie i abyś ty nie mógł
zbliżyć się do kogo komu mógłbyś odebrać wiarę świętą i narazić go przez to na wieczne potępienie.
Oto co cię czeka! Uwięziony będziesz i osamotniony, abyś nie był w stanie czynić szkód.
Osłupiały i w najwyższym stopniu zdumiony, Szczepan stał przed swym zwierzchnikiem i nie mógł pojąć
o co chodzi. Co chwila pragnął przerwać swojemu duchownemu ojcu i wytłumaczyć się, ale ten nie dopuszczał
go do głosu i krzyczał coraz głośniej:
- Niegodziwcze! Ty wilku w owczej skórze, tak długo taiłeś swą przewrotność wobec wszystkich,
układając piękne pieśni na cześć najświętszej Panny i świętych pańskich, przepisując misternie
święte księgi i udając pobożnego, podczas gdy w duszy twojej kryło się nasienie zgubnej herezji.
Jednak nie doczekasz tego abyś mógł szerzyć swoje zgubne nauki w naszym bogobojnym klasztorze!
Powtarzam ci! Będziesz uwięziony abyś nie mógł widywać nikogo i aby nikt nie mógł zbliżać się do ciebie..!
Przeor zasapał się i oddychał z trudem. Szczepan zwiesił głowę i przyglądał się wybuchowi ojca przeora z pokorą i żalem. Ogarniało go dziwne uczucie na myśl, że przyprawił o gniew swego zwierzchnika dla którego miał tyle czci i przywiązania. Czuł się winny, bo nigdy by mu nie przyszło na myśl, aby sam mógłby mieć rację, gdy potępia go sam przeor klasztoru. Ale gdzieś w głębi duszy wydobywał się głos, który chciał powiedzieć ojcu przeorowi że się myli, że nie może być naśladowcą Chrystusa nikt, kto nie czyni tak, jak czynił sam Chrystus Pan i jak nakazał czynić swym uczniom. Niepojętym wydawało się mu, że mądry ojciec przeor nie mógł zrozumieć tak prostej rzeczy, że ani Chrystus nie był w klasztorze ani żaden z jego uczniów... Jakże więc się mogło tak stać że w ogóle powstały klasztory i że ci, którzy w nich przebywają, uważają się za najlepszych naśladowców Chrystusa Pana?
Powoli przeor uspokoił się i obaj szli żwawym krokiem naprzód. Ale w miarę jak szli, Szczepana począł ogarniać niepokój. Oto ojciec przeor obiecał mu że zamknie go w osobnej celi aby z nikim nie mógł rozmawiać. Nie mógł sobie nawet wyobrazić jak będzie się czuć zamknięty w więziennej celi, nie przerażało go to, ale inna myśl coraz bardziej nim targała. Był pełen radości i szczęścia, że wreszcie dotarł do prawdy której tak długo poszukiwał. Nie mógł wprost doczekać się chwili, kiedy będzie mógł podzielić się tą prawdą ze swymi braćmi a oto ojciec przeor grozi mu, że zamknie go i na zawsze odosobni od wszystkich braci których tak kochał i którym jak najprędzej chciał zanieść tak niespodziewanie odkrytą prawdę. Potem przyszły mu i inne myśli. Oto dowiedziawszy się że Chrystus nigdy nie zakładał żadnych klasztorów i w żadnym nie mieszkał, ale że chodził po szerokim świecie, nauczając, pomagając i pokrzepiając wszystkich na duchu, zrozumiał że nie może pozostać w klasztorze, że jego powinnością jest iść między ludzi i wszystkim mówić, że Bóg jest dobrotliwym Ojcem i że Chrystus na to przyszedł na świat, aby już na ziemi wybawić ludzi od grzechu i niedoli. Więc teraz miałby zamilknąć i zostawszy więźniem klasztornym, truć się stale na myśl że nie zdoła niczego zrobić i nikomu nie będzie w stanie powiedzieć o tej prawdzie, którą mu sam Bóg objawił?
Był wychowany w bezwzględnym posłuszeństwie dla swoich zwierzchników i nie przyszło mu nawet na myśl że mógłby przeciwstawić się woli przeora, ale powoli, z jego pamięci wynurzały się obrazy, jakby nieznana moc przyszła mu na pomoc. Oto widzi na kazalnicy wielkiego kaznodzieję, gościa swego zakonu, który głosi Słowo Boże z wielką mocą i poucza słuchaczy jak należy pełnić wolę Bożą. Mogą powstać przeróżne przeszkody tak silne jak śmierć, potężni ludzie mogą rzucać się na bezbronnych naśladowców Chrystusa i domagać się dla siebie posłuszeństwa przeciwnego woli Bożej. Cóż wówczas ma czynić naśladowca Chrystusa? - tak pytał ów kaznodzieja. Czy wolno mu się ugiąć i uznać siłę człowieka za większą od siły Bożej której on ma być narzędziem? Czy ma powiedzieć Bogu: "Oto Panie, ludzie są mocniejsi od Ciebie i dlatego nie mogę wypełnić twojej woli". O nie! Bóg wiedział że jego naśladowcy napotkają takie przeciwieństwa, wiedział że ludzie będą domagać się posłuchu dla siebie, a jednak w swoim Słowie powiedział: Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi.
Przypomniał mu się ten obraz, jakby głos z nieba, usuwający wszelkie wątpliwości. Któż to jest przeor?
Jest to jego zwierzchnik, ale jest on tylko człowiekiem. Jeśli jego nakaz różni się od nakazu Boskiego,
to sam Bóg nakazuje być posłuszny Jemu, a nie przeorowi. Nie może tak być aby przeor zamknął swego
podwładnego do ciasnej celi klasztornej i zakazał mu na bardzo długo, kto wie, może i na całe życie
mówić o tym, co uważa za największą prawdę a przede wszystkim, aby mu uniemożliwił pójście w świat
i czynienie woli Bożej.
Myśląc tak, brat Szczepan spoglądał w jasną dal przed sobą i zdawało mu się, że gdzieś z jasnych
obłoków pogodnego nieba spogląda na niego Bóg i potwierdza jego postanowienia. Potem spojrzał
na kroczącego obok przeora którego stare usta zaciśnięte były w gniewie i zrozumiał, że
bardziej trzeba słuchać Boga niż człowieka.
- Ojcze przeorze opuszczam cię! - rzekł nagłe, przystając na drodze. Idę za Chrystusem i czynić
będę w świecie to, co niegdyś czynił On i jego uczniowie. Pobłogosław mnie!
Przeor osłupiał. Obejrzał się wokoło, ale w pobliżu nie było nikogo, a wieżyce klasztornego
kościoła były jeszcze daleko, więc próbował przekonać i napominać, lecz Szczepan był niewzruszony.
- Nie pobłogosławię cię ale prędzej przeklnę, gdyż odmawiając mi posłuszeństwa, opuszczasz klasztor.
- Przekleństwo twoje Bóg zmieni w błogosławieństwo - odrzekł Szczepan, oddalając się.
- Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Żegnam.
W pierwszej chwili przeor chciał rzucić się na Szczepana i zatrzymać go, ale zdał sobie sprawę, że
on stary nie może podejmować walki z młodym braciszkiem. Stanął więc na drodze i spoglądał za
oddalającym się Szczepanem. Do oczu cisnęły mu się łzy na myśl, że oto traci syna, w którym pokładał
tak wiele nadziei. Było mu dziwnie żal, że oto powróci do klasztoru bez niego i nawet nie będzie mógł
odpowiedzieć na pytanie co się stało. Bezradnie patrzył dokoła siebie, ale nie widział nikogo oprócz
brata Szczepana który szybkim krokiem oddalał się w niewiadomą przyszłość. Co z nim będzie? Cóż
będzie robił? Czy nie stanie się zgorszeniem i zgubą dla innych?
- Bracie Szczepanie! Bracie Szczepanie! Synu mój! Wróć! - zawołał przeor głosem załamującym się od
nadmiaru dławiących go łez.
Brat Szczepan obejrzał się i przystanął. Przeor rzucił się ku niemu wołając żeby poczekał. Gdy wreszcie
zbliżył się do niego, począł mu przedkładać trudności, jakie na niego czekają. Mówił o poniewierce
w nieznanym świecie i wreszcie zaczął mu obiecywać, że daruje mu winy i nie ukarze go, ale po
nauczeniu istotnych prawd, pozostawi go wśród braci pod jednym tylko warunkiem, że nie będzie z braćmi
rozmawiał tak jak z nim.
Szczepan słuchał spoglądając na widoczne już ostre wieżyce klasztornego kościoła i w jego oczach
zaszkliły się łzy. Przeor widząc to, zaczął nalegać tym żywniej, przypominając mu jego śluby i braci
którzy go kochają i czekają na jego powrót. Jednak Szczepan nie dawał odpowiedzi. Widać było że walczy
sam z sobą. W pewnej chwili pochylił się szybko do ręki ojca przeora pocałował ją i rzekł:
- Zostań z Bogiem ojcze przeorze! Ja już do klasztoru wrócić nie mogę ale muszę iść tam, dokąd
woła mnie Bóg. Nie chcesz mnie pobłogosławić, zatem ja, twój brat i syn, błogosławię ciebie i wszystkich
mych braci. Oby Bóg dał wam poznać tę prawdę, którą ja poznałem i by dał wam dość siły do naśladowania
tego, który chodząc po świecie dobrze czynił wszystkim potrzebującym w pomocy i nauczaniu. Oto idę
w świat by wykonywać jego wolę. Może wspomnisz kiedyś o mnie, ojcze mój i może pojmiesz, że nie mój
upór czy brak poszanowania do ciebie kazały mi postąpić tak jak postąpiłem, lecz wola Boża którą poznałem.
Jeszcze raz pocałował przeora w rękę i szybkim krokiem ruszył naprzód. Przeor patrzył za nim przez łzy, ale wreszcie otarł oczy, gniew jego rozwiał się jak mgła, a stara jego ręka podniosła się i uczyniła za odchodzącym znak krzyża
Franciszek Rosica
(Wydane przez nieistniejące już Wydawnictwo "LOGOS" które mieściło się w Erie, Pa. 16508, USA)