Wizja koca
William Booth
Tumaczenie: Dominika Picheta
Podczas jednej z moich ostatnich podry zostaem poprowadzony, by rozway duchow kondycj tumw mnie otaczajcych,
ludzi yjcych niezalenie od swego wiecznego powoania w jak najbardziej otwartym, bezwstydnym buncie przeciwko Bogu.
Mylaem o tych milionach ludzi wok mnie, poddanych pijastwu i przyjemnociom, interesom i zmartwieniom, polityce
i problemom, w wielu przypadkach trwajcych w blunierstwie i zagniewaniu.
Podczas tych rozwaa miaem wizj.
Widziaem ciemny, burzliwy ocean. Wisiay nad nim cikie, ciemne chmury, a od czasu do czasu przecinay je wyrane
byskawice i przetaczay si gromy. Gdy wiay wyjce wiatry, fale podnosiy si i pieniy. W tym oceanie widziaem
mnstwo istot ludzkich wcignitych w wiry i pywajcych, krzyczcych, piszczcych, przeklinajcych i zmagajcych si,
a kada z nich zapadaa si coraz bardziej. Gdy tak przeklinali i krzyczeli wynoszeni byli znw na powierzchni,
krzyczeli znowu, a wtedy tonli, by ju wicej nie wypyn.
Widziaem te wynurzajc si z tego ciemnego, zego oceanu potn ska, ktrej wierzchoek siga wyej ni ciemne
chmury zwisajce nad burzliwym morzem. Wok podstawy tej skay zobaczyem pask platform i z zachwytem ogldaem
cz tych biednych, zmagajcych si, toncych biedakw wydostajcych si z oceanu i wspinajcych na platform. Widziaem,
e cz z tych, ktrzy ju byli bezpieczni pomagaa tym biednym stworzeniom, ktre cigle byy w wodzie, wspi si na
bezpieczne miejsce.
Przyjrzawszy si lepiej zobaczyem grup tych, ktrzy uratowali si, uywajcych drabin, lin i odzi, by wycign
zmagajcych si jeszcze z wody. Byli take tacy, ktrzy wskakiwali do wody nie zwracajc uwagi na konsekwencje, pragnc
uratowa toncych. Nie byem pewien, co wywoywao we mnie najwicej radoci - widok biednych ludzi wspinajcych si na
ska i znajdujcych bezpieczne miejsce czy te powicenie tych, ktrzy byli w peni oddani wysikom, by wyzwoli swych
towarzyszy.
Samolubne starania
Zadziwia mnie jednak jedna rzecz: pomimo i kady ze znajdujcych si na skale zosta wczeniej wyratowany z oceanu,
prawie wszyscy zdawali si zapomina o jego grozie, tej ciemnoci i niebezpieczestwie, ktre ju ich nie dotyczyy.
Tym, co wydao mi si zarwno dziwne, jak i szokujce by fakt, e ludzie ci nie objawiali absolutnie adnej troski o te
biedne, zgubione istoty, ktre zmagay si i tony przed ich oczami, cho wiele z nich byo czonkami rodzin uratowanych.
Ten brak troski na pewno nie by wynikiem ich niewiadomoci, poniewa yli kiedy w tej sytuacji, regularnie uczszczajc
na wykady, gdzie opisywano stan tych biednych, toncych stworze.
Przebywajcy na platformie zajci byli rnym dziaaniem. Niektrzy dnie i noce zajmowali si swymi interesami,
skadajc swe oszczdnoci w bankach i sejfach. Wielu spdzao czas podziwiajc rosnce na skale kwiaty, malujc,
grajc na instrumentach lub nakadajc adne ubrania w nadziei, e bd podziwiani.
Na platformie byli i tacy, ktrzy zajmowali si gwnie jedzeniem i piciem. Inni spdzali czas sprzeczajc si na
temat toncych ludzi, dyskutujc, co stanie si z nimi w przyszoci, podczas gdy inni cieszyli si, i wypenili
swj obowizek wobec zgubionych poprzez organizacj ciekawych ceremonii religijnych.
Niektrzy z tumu, ktry znalaz ju miejsce schronienia, odkryli drog wiodc w gr skay, na wysz platform
znajdujc si nad warstw chmur zwisajcych nad oceanem. Mieli stamtd dobry widok na centraln cz ldu, gdzie mieli
nadziej si kiedy znale. Na tej wyszej platformie spdzali czas na myleniu o przyjemnych rzeczach, gratulujc sobie
wzajemnie tego szczcia, i s uratowani z burzliwej gbi i piewajc pieni o tej radoci, ktrej dostpi, gdy zostan
zabrani na stay ld. Wszystko to dziao si podczas gdy rzesze zmagajcych si, wrzeszczcych ludzi tony w ciemnej,
wzburzonej wodzie na oczach tych, ktrzy zadowoleni siedzieli i czekali na dzie, w ktrym opuszcz ska.
Ratownicy
Jake bardzo pragnem zobaczy rzesz ludzi zaangaowanych w ratowanie innych, zamiast tamtej maej garstki! Tych kilku
robotnikw, ktrych widziaem, zdawao si robi niewiele poza pakaniem i pomaganiem ludziom. Oddawali si bez reszty
i z uporem bagali znajdujcych si wok ludzi o pomoc. Byo to jednak uznane za nonsensowne przez wielu prawidowych
i religijnych ludzi. Mimo wszystko kontynuowali oni prac, oddajc wszystko, co mieli na kupno odzi, lin i innego
wyposaenia pomocnego do ratowania biednych, toncych ludzi.
I wtedy zobaczyem co cudownego. Cierpienie, zagroenie i ale tych biednych, zmagajcych si w ciemnym morzu istot wywoay
smutek Boga w niebie - poruszyy Go tak bardzo, e zesa wspania Istot, by ich uwolni. Ten kto przyby prosto z Jego
paacu poprzez ciemne chmury, wprost do rozszalaego morza pomidzy toncych ludzi. Zacz On ich ratowa wrd paczu i ez,
a pot Jego blu spywa wraz z krwi. Gdy bra w ramiona toncych, prbujc postawi ich na skale, cigle paka i woa
do uratowanych - tych, ktrym ju pomg swymi pokrwawionymi rkami - aby pomogli w tym trudnym, wymagajcym zadaniu, jakim
byo ratowanie ich towarzyszy.
Najbardziej przeraajce wydawao si to, e ci znajdujcy si na platformie, do ktrych woa, byli tak zajci swymi
sprawami i problemami, oszczdzaniem pienidzy i przyjemnociami, rodzinami i obowizkami religijnymi lub przygotowaniem
do podry do centrum ldu, e nie zwracali uwagi na woanie tej Istoty, ktr uwielbiali - Tego, ktry sam zszed do morza.
Gdy syszeli woanie ignorowali je zupenie lub po prostu nie zwracali na nie uwagi. I w ten sposb kolejne rzesze zmagay
si, woay i tony w ciemnociach.
I wtedy zobaczyem co, co byo dla mnie jeszcze bardziej przeraajce ni wszystko, co dotd widziaem. Niektrzy z ludzi
na platformie, wczeniej proszeni przez t wspania Istot, by przyszli pomc w tym trudnym zadaniu, przez cay czas
modlili si do tego kogo, by przyby. Niektrzy chcieli, by przyszed i zosta z nimi oddajc czas i si, by uczyni
ich szczliwszymi. Niektrzy chcieli, aby przyszed i pomg im poczu si bardziej bezpiecznie na skale, gdy wiadomo
byo, i niektrzy chodzili tak nieuwanie, e tracili grunt pod nogami wpadajc z powrotem do wody. Ludzie ci spotykali
si, wchodzili tak wysoko, jak mogli i patrzc w stron staego ldu, gdzie myleli, e znajduje si ta wspaniaa Istota,
woali: “Przyjd do nas! Przyjd i pom nam!” Przez ten cay czas On by na dole, pomidzy zmagajcymi si, toncymi
stworzeniami. Otaczajc ich swymi ramionami prbowa ich wycign, spogldajc bagalnie, ale bezskutecznie na tych
znajdujcych si na skale. Jego gos by ochrypy od woania: “Przyjdcie do Mnie! Przyjdcie i pomcie Mi!”
INTERPRETACJA WIZJI